Zapewniałem czytelników przed wyjazdem , że opiszę swoje wędkarskie przygody. Było ich bardzo wiele . Jeden z urlopowych dni poświęciłem łowieniu wędką spiningową . Byłem świadkiem kilku kapitalnych ataków drapieżnych belon na ławice maleńkich rybek. Postanowiłem na nich zapolować. Początkowo tylko z zaciekawieniem odprowadzały paprochy z główkami 2 gramowymi. Zmieniłem technikę połowu na ciągłe szybkie prowadzenie przynęty pod powierzchnią wody , przy zastosowaniu najmniejszego paprocha RELAX w kolorze miodowym z brokatem. Ten sam kolor który jest w moim arsenale gumek ,,totalnym killerem”. Praktycznie co dwa rzuty miałem piękne pobicie w prowadzoną przynętę. Jednak nie złowiłem żadnej belony , a na domiar traciłem w zastraszającym tempie ogonki gumek. Usiadłem by przemyśleć sytuację i sposób ataku belony. Nasunął się natychmiast pomysł na zmianę koloru przynęty oraz zmniejszenia wagi główki na 1 gramową. Założyłem twisterka perłowego z brokatem. Pierwszy zarzut i belona 25 centymetrów. Kolejne rzuty nasunęły pomysł na inną metodę prowadzenia przynęty . Po zarzuceniu natychmiast przystępowałem do szybkiego holu i po 2 metrach sekundowa przerwa i tak dalej. Ilość pobić i złowionych belon rosła.
Ta na fotografii nie jest największą . Niestety bateria w aparacie siadła , a żona stwierdziła , że wystarczy jak ona ją widziała !!! Jasne . Piękna zabawa trwała jeszcze do chwili gdy słońce zaczęło się chować za górami. Brania natychmiast ustały a belony ,,zapadły się pod ziemię. Ciekawostką jest to , że stosowałem do połowu delikatną teleskopową odległościówkę . Krótkim spiningiem nie ma co nawet startować z łowieniem ze skałek. Czasami jak kozica górska skakałem ze skałki na skałkę w poszukiwaniu smacznych okoni morskich które reagowały na subtelnie opadającą w gęstej słonej wodzie przynętę. Do połowu okoni stosowałem odwrotny boczny trok . Tylko ten rodzaj podawania kusił okonie.
Trafiłem wśród odwiedzanych zatoczek na prawdziwą perełkę. W niej nie złowiłem zbyt wiele ryb. Jednak ich wielkość była w każdym odławianym gatunku znacznie większa od poprzednio łowionych. Jedna z takich rybek na fotografii poniżej.
Kolejna niewiele mniejsza z tego samego gatunku.
Wędkowanie to tylko część z urlopowego czasu jaki pochłaniał upływający powoli ,, w stylu greckim ” czas. Jeszcze kilka fotek wędkarskich i ciekawa opowieść o greckich cudach.
Teraz opowieść o pięknej miejscowości , która należy do 10 najbardziej wyludnionych miast na ziemi. Jeszcze w Prastos , a o niej mowa w roku 1988 miała szkołę podstawową którą właśnie zamykano , gdyż nie było kogo uczyć. W czasach starożytnych liczyła 9000 osób , zamieszkiwało ją więcej ludzi niż Ateny ( 7000 osób). Na wycieczkę do Prastos namówili nas Basia i Ioanis . Ioanis urodził się w Polscse , lecz rodzice to rodowici Grecy. Oboje władają językiem greckim i mają na campingu Kostasa (mojego greckiego przyjaciela) swój kawałek greckie ziemi. Przez nich poznałem innego greka , również Ioanisa , który urodził się w Prastos , a obecnie mieszka w Ag. Andrea. Pozostał w Prastos jego rodzinny dom i rodzice prowadzący jedyną tawernę. Po 23 kilometrowej trasie pełnej serpentyn i przewyższeniu 765 metrów dotarliśmy do ,,wrót” Prastos.
Dziadek robi zdjęcia reszta uczestników wycieczki na zdjęciu.
Trudno opisać urok tego miejsca. Na stromych zboczach trzech wzgórz posadowione ciasno wąskie a zarazem wysokie budynki. Charakterystyczne wąskie okiennice i kamienne dachy. Łupany na cienkie plastry marmur i granit służą w wielu budynkach za dachówki. Była to w Grecji jedyna miejscowość z publicznym szaletem , a każdy dom miał bieżącą wodę oraz sanitariat. Skutecznie broniło się to miasto przez wiele wieków aż do najazdu tureckiego Ibrahima Paszy. Podstępem zdobył Prastos . Paląc świątynię oraz inne kościoły . Na fotografii zobaczycie wnętrze tawerny jakiej już raczej w Grecji się nie spotyka i jej szefa (ojca Ioanisa ), który dał cudowny koncert greckiej ludowej muzyki na prawie stuletnich skrzypcach – zwanych violą.
Teraz kilka fotek z tego miasteczka , które na stałe zamieszkuje 15 osób. Dodam , że są samowystarczalni. Kozy i barany hodują , wypuszczone luzem w górach , tam ich doją , karmią i polują , gdy potrzebują mięso. Mama Ioanisa piecze wspaniały chleb dla wszystkich mieszkańców.
Wycieczka zakończona kolacją przy kozinie, winie i mocniejszym trunku zagryzanym fetą z koziego mleka. Palce lizać. Ale nie tylko to było atrakcja tegorocznego urlopu. Popatrzcie na zdjęcia , nie tylko łowiłem ryby a Mariola leżała plackiem na plaży.

A wszystko to u naszego przyjaciela Kostasa i jego rodzinki prowadzących pensjonat , camping , oraz tawernę serwującą prawdziwe greckie jedzenie z kalmarami i ośmiornicą na czele.
Pozdrawiam czytelników , kolejny wpis po powrocie z drugiej części urlopu , tym razem Słowacja i testowanie nowych przynęt RELAX oraz karabińczyków.
DZIADEK